Piłka jest okrągła a bramki są dwie.

>> Strona główna

SYLWETKA

>> Dziecięce lata
>> Grać? Nie grać?
>> Powojenne lata
>> Trener Orłów
>> Nowe Wyzwania
>> Czasy wielkich zmian
>> Ambasador futbolu
>> Ostatni mecz

POSCRIPTUM

>> Wydarzenia
>> im. Kazimierza Górskiego
>> Księgarnia
>> Linki

W NASZYCH OCZACH

>> Fotografie

>> Wywiady
>> Artykuły

>> Księga gości

>> Kontakt

 


Dziecięce lata                                                                                

1921-1939

 

1921

2 marca we Lwowie przychodzi na świat

1936

zostaje piłkarzem Robotniczego Klubu Sportowego Lwów

1939

powołany do drugiej reprezentacji Lwowa

1939

wybuch wojny przerywa grę w RKS Lwów

 


Maksymilian Górski  (ojciec Kazimierza) ożenił się w roku 1920 z panną Zofią Petrysko (matką Kazimierza) mniej więcej w tym samym czasie, kiedy lwowiacy na czele z Tadeuszem Kucharem, i kierowaną przez niego drużyną piłkarską Pogoń, na Górnym Śląsku, a zwłaszcza w Bytomiu, gromili niemieckie Turn i Sprot Vereiny. Piłkarze ze Lwowa, a potem Krakowa i Warszawy, przyczynili sie do powstania tam polskich klubów. Zrobili to na gorącą prośbę Polskiego Komisariatu Plebiscytowego w Bytomiu. Maksymilian Górski pilnie śledził również te wydarzenia, ale teraz oczekiwał przede wszystkim urodzenia pierwszego dziecka. Poczuł się dumny, szarmancko podkręcił wąsa, coś tam cichutko zanucił, wreszcie głośno oznajmił sąsiadom i przyjaciołom z lwowskich kolei: "Mam syna! Kontynuacja rodu zapewniona!" - 2 marca 1921 r.

Był to początek marca 1921 roku, uznano więc, że ten pierwszy syn będzie miał na imię Kazimierz. Jak ten czas szybko przeleciał?!... Dziś Kazio Górski jest seniorem, w swojej rodzinie... Państwo Zofia i Maksymilian Górscy mieli sześcioro dzieci. Kazik jest o dziesięć lat starszy od najmłodszej Łucji. Poza tym w rodzinie są jeszcze trzy siostry: Jadwiga, Helena i Anna oraz brat Jan, razem sześcioro rodzeństwa.


Kazio jako najstarszy często opiekował się siostrami i młodszym bratem. Tak to już jest w każdej większej rodzinie. Mama była wymagająca, zresztą nie ograniczała się do obowiązków przeciętnej gospodyni domowej - gotowania, sprzątania i opieki nad dziećmi. W wolnych chwilach, a tych było niewiele, szyła na maszynie. Krawcowa. Od czasu do czasu kierowała wzrok na podwórko i pokrzykiwała:
"Kaziu! Zobacz co robią dziewczynki i poszukaj Janka"...

Ale najstarszego syna często nie było w pobliżu. Ich dom przy ulicy Gródeckiej we Lwowie nie był duży, dwupiętrowy, Górscy mieszkali na parterze, skąd łatwo było wybiec na ulicę. To był świat 8-letniego Kazika, który już wtedy lubił towarzystwo, zwoływał kolegów i grał w piłkę nożną. Ten sport polubił najbardziej, ale wzorem starszych lwowiaków i słynnych piłkarzy, przede wszystkim Wacława Kuchara, który z dużym powodzeniem uprawiał prawie wszystkie dyscypliny, szczególnie chętnie pływał. W lecie węc biegał nad staw, kąpał się, opalał, jesienią na pobliskich polach piekł z kolegami ziemniaki, a w zimie całe popołudnia spędzał na ślizgawce. Jednak najwytrwalej, o każdej porze dnia i roku i gdzie się tylko dało - kopał piłkę. Nie zawsze prawdziwą, często była to szmacianka, tenisówka, gumianka, Zośka... Kopał byle co, jak najmocniej i najdalej, nawet zwykłe pudełka i puszki po konserwach. To było największe upodobanie Kazika.

Mama Zofia dziwiła się, że ten najstarszy tak szybko niszczy buty. Nie znała tych jego zamiłowań i jego niecodziennych sekretów - podrzucania nogą nawet małych kamieni i żonglowania każdym napotkanym przedmiotem. Ojciec Maksymilian dobrze już poznał tę słabość syna, przymykał oczy, zresztą sam był działaczem klubowym, rzadko więc się gniewał, nie pokrzykiwał. W domu Górskich specjalnie się nie przelewało, ale dzieci zawsze były czyste i nieźle ubrane. Tylko te kamaszki Kazika "dlaczego takie skancerowane - zastanawiała się mama. - I te przemoczone spodnie, swetry"... Nie udało się tego ukryć. Mały Kazio już wtedy starał się być elegancki. W bramie otrzepywał ubranie i... pucował trzewiki. Nawyk noszenia wyłącznie czystych butów pozostał mu do dziś. Muszą błyszczeć jak lakierki! W Warszawie, jeśli idzie o stopień, skalę błyszczącego obuwia wśród trenerów, drugim takim "arbitrem elegancji" jest Ryszard Kulesza. Obaj mogą być i byli pod tym względem wzorem dla innych. Demonstracyjnie, na oczach wszystkich porównują blask swoich mokasynów.

Pewnego dnia tata Maksymilian zwierzył się przyjacielowi kierującemu klubem RKS  Lwów Bolesławowi Drobutowi:
"Myślę, że nadszedł już czas, aby Kazio zaczął grać w naszym RKS-ie. Dajmy mu szansę!... Niech pokaże, co potrafi... Wiem, że jest słaby fizycznie, może nie wytrzymać trudów niektórych meczów, ale "smykałkę" ma. Jest zwinnyi nieźle radzi sobie z piłką. Słyszałem, że w szkole nazywają go "Sarenką". Świetnie to do niego pasuje. Kopie już piłkę razem z Jankiem Zubem, naszym utalentowanym bramkarzem i lewym łącznikiem Fredkiem Nowakiem... Stasiek Zięba też gra z nimi. Prosili, żebym wpłynął na ciebie i ściągnął Kazia do klubu. Oni tworzą zgraną paczkę, kultywują nasze lwowskie zasady! - "Nie pomożesz, nie pomogą. Oszukasz - oszukają. Zrobisz plamę na honorze, każdy batiar się odwróci."

Było to drugie, jeśli tak można powiedzieć, podejście Kazia do RKS. Za pierwszym razem, a było to w roku 1936, namawiali go koledzy: "Podpisz klubową deklarację". Nie chciał i nie podpisał. Wciąż marzył o Pogoni. Wtedy jeden z kolegów, ten - co miał własny rower, powiedział: "Jeśli podpiszesz dam ci rower na cały dzień. Ty tak lubisz pedałować...". Podpisał, ale... do klubu jeszcze go nie przyjęto. Nie miał bowiem zgody Centrum Badania Lekarskiego. Był mały i słaby, więc nie wydmuchał na spirometrze odpowiedniej normy. Udane było dopiero to drugie podejście.

Przed samą wojną 1939 roku Kazimierz Górski wkroczył w wiek młodzieńczy - miał osiemnaście lat. O futbolu myślał coraz poważniej. Bo stał się niemal cud! Wacław Kuchar, ten legendarny "Wacek", któremu niespełna dziesięć lat wcześniej nosił buty, a ten czasami wprowadzał go na stadion Pogodni i rezerwował lepsze miejsce na "zielonej trybunie" w cieniu lwowskich kasztanów teraz był kapitanem sportowym lwowskiego OZPN. Właśnie ten Kuchar, wówczas mężczyzna już 40-letni, powołał Kazimierza Górskiego do drugiej reprezentacji Lwowa. Stał się więc piłkarzem całą gębą. W RKS-ie miał teraz pewne miejsce, jeździł z pierwszą drużyną do Rzeszowa, Przemyśla, Stanisławowa, a nawet do Zamościa.

Na meczu juniorów RKS z Pogonią popisał się akcją, po której austriacki trener tego słynnego klubu omal nie oszalał z zachwytu: "Das ist de zweite Wilimowski" - wykrzyknął.
Kazimierz Górski był wówczas jeszcze juniorem, ale tak piękny gol zdobyty po wielu udanych dryblingach i strzale w pełnym biegu otworzył mu drogę do pierwszego zespołu RKS. A to już była liga okręgowa. Jak grała i jaki był jej poziom? Większość naocznych świadków tamtych czasów, w tym również nasz bohater twierdzi, że klasę okręgową z lat trzydziestych możnaby bez większych wątpliwości porównać z dzisiejszą drugą ligą. To było najbliższe zaplecze ekstraklasy, w której wtedy nie grała już Legia Warszawa, a raz nawet spadła Cracovia. Liczyły się przede wszystkim: Ruch Chorzów, Wisła Kraków, Pogoń Lwów, AKS Chorzów, Warta Poznań i Polonia Warszawa. W lwowskiej lidze okręgowej, poza Baranem, Hogendorfem, Łączem, Górskim, Koncewiczem - już zupełnie amatorsko grywał dawny "bombardier" Hasmonei Zygmunt Steuermann. Otóż w jednym ze spotkań, a był to czerwiec 1939 roku, los zetknął RKS Lwów z Koroną Sambor, w której to jeszcze w piłkę bawił się ów eksreprezentant. Mało biegał, nie walczył o piłkę, rzadko dryblował, ograniczał się do wykonywania - jakbyśmy to dziś powiedzieli - stałych fragmentów gry. Stawka meczu duża - o utrzymanie się w "okręgówce". W lepszej sytuacji byli goście, im wystarczał remis, RKS - musiał wygrać. Tymczasem Korona prowadziła 2:1.
Górski w pełni potwierdził pochlebną opinię wyrażoną przez trenera Pogoni i znowu zagrał jak Wilimowski. Przedryblował obrońcę i z bardzo ostrego kąta strzałem z lewej nogi wyrównał na 2:2. Taki wynik wciąż zadowalał piłkarzy z Sambora. Przyszła 87 minuta, sędzia podyktował rzut karny dla RKS. Szał na widowni, ale w drużynie konsternacja - nikt nie chce strzelać. Trenerem RKS był ekspiłkarz Pogoni Stanisław Deutschamann. Krzyczy z ławki: "Kaziu, ty! Strzelaj!!!

- Dobrze, strzelam... Ale pamiętajcie, w razie ?pudła" niech nikt na mnie nie krzyczy... I nie wnosi pretensji. To mnie zraża. Karny - to loteria...
Strzelił nadspodziewanie dobrze, piłka przeleciała tuż obok słupka. A więc 3:2 dla RKS, liga okręgowa uratowana! Młodocianego bohatera - znowu coś nowego i coś po raz pierwszy w jego życiu - zaciągnięto do restauracji na wspólny obiad. Na takich imprezach nigdy przedtem wódki nie pito, ale tym razem prezes Drobut był tolerancyjny. Nawet Kaziowi, jakby za każdą strzeloną bramkę, postawiono dwa kieliszki. Wypił i... po raz drugi w tym dniu zakręciło mu się w głowie. Wydawało się, że stół tańczy, a sufit kręci się, jak "diabelski młyn" w lunaparku, oglądany z perspektywy Wysokiego Zamku. Wszystko się kręciło, mieszało, traciło równowagę, gdzieś się oddalał. Znalazł się nagle w Parku Stryjskim, wisiał na wysokim kasztanie, skąd podziwiał swojego ostatniego idola ?Bubcia" Hanina. Potem dziękował Wacławowi Kucharowi za powołanie do drugiej reprezentacji Lwowa. W meczu o Puchar Prezydenta Rzeczypospolitej strzelił w Złoczowie dwie bramki. Wszystko w ułamkach sekundy. Przeniosło go na Wysoki Zamek. Spacerował, lizał lody, smakował czekoladę, popijał lemoniadę. Potrząsnął głową, ocknął się, coś mu szeptało do ucha, że plami "lwowski honor". Zwalczył słabość, przypomniał sobie słowa ojca:
"Lwowiak jeśli poddał się, znaczy - już go nie ma". Może właśnie to stwierdzenie jest praźródłem głośnego od lat powiedzonka trenera Górskiego: "... dopóki piłka w grze, jeszcze wszystko się może zdarzyć". W tamtym krytycznym dniu prezes RKS, zresztą przyjaciel Górskiego - seniora kazał odwieźć Kazia do domu. Pan Maksymilian wypowiedzial tylko jedno zdanie: "Żeby mi się to więcej nie powtórzyło", a zdziwiona mama spytała: "Synu, co ci się stało?".

 


 

Przed samą wojną 1939 roku Kazimierz Górski uczęszczał do gimnazjum mechanicznego. Wcześniej uczył się w IX gimnazjum przy ulicy Chocimskiej. W młodości pasjonował się oprócz piłki nożnej także ping pong i gra w szachy. W szkolnej i klubowej świetlicy, a także wśród kolegów z Organizacji Młodzieży Pracującej (OMP), zwłaszcza Kazio zyskał spore uznanie. Grę w szachy traktował wyłącznie jako rozrywkę i zabicie czasu, ale raz wygrał nawet z mistrzem Lwowa. Umiał myśleć. Nie miał tylko głowy i cierpliwości do dziewcząt.  Kazio przepadał jednak za kinem, najchętniej oglądał filmy kowbojskie i indiańskie, lubił też czytać książki Karola Maya. Winnetou i Old Shatterhand, bohaterowie amerykańskich prerii, byli dla niego czymś równie wielkim, jak idole z lwowskich boisk: Albański, Kuchar, Matyas i Lemiszko. Ludzie z bajki. Lwowiacy uwielbiali jeszcze dwóch ludzi - Szczepcia i Tońka z Wesołej Lwowskiej Fali. Również dla Kazimierza Górskiego byli oni synonimem dowcipu, pogody ducha, szczerości i bezinteresowności. Tworzony przez nich klimat serdeczności działał na wyobraźnię i był w jakimś stopniu przedłużeniem i uzupełnieniem atmosfery wymiesionej z domu. Przyśpiewki ojca i przyjazny głos matki były w tonie dowcipów, dochodzących z radia... na słuchawki.

Wykorzystano fragmenty księżek: "Piłka jest okrągła", Sekrety trenera Górskiego", "Z ławki trenera", "Pół wieku z piłką".

 

 

 

 

 

Projekt graficzny Positive Design Przemysław Półtorak.
Opieka Krzysztof Baryła.
Wszelkie prawa zastrzeżone 2007 r.