Piłka jest okrągła a bramki są dwie.

>> Strona główna

SYLWETKA

>> Dziecięce lata
>> Grać? Nie grać?
>> Powojenne lata
>> Trener Orłów
>> Nowe Wyzwania
>> Czasy wielkich zmian
>> Ambasador futbolu
>> Ostatni mecz

POSCRIPTUM

>> Wydarzenia
>> im. Kazimierza Górskiego
>> Księgarnia
>> Linki

W NASZYCH OCZACH

>> Fotografie

>> Wywiady
>> Artykuły

>> Księga gości

>> Kontakt

 


Rozmowa z Kazimierzem Górskim, najwybitniejszym polskim trenerem w historii

sobota, 10 lipca 2004

Panie Kazimierzu, komu służą takie mecze jak USA - Polska?


Sam się nad tym zastanawiam. To znaczy wiem, że ten rewanż był warunkiem rozegrania poprzedniego spotkania w Polsce, ale jednak coś z tym wszystkim jest nie tak. Wystarczy spojrzeć na zawodników powołanych przez Pawła Janasa, nawet przy dużej wyobraźni trudno mówić o tej grupie z przekonaniem jako o reprezentacji Polski.

Janas mówi jednak, że nie miał wpływu ani na termin, ani na to, kogo mógł powołać...


Na termin pewnie nie miał, ale przecież PZPN podpisując umowę z Amerykanami wiedział, że lipiec to okres wakacyjny dla piłkarzy występujących za granicą i że nie będzie można z nich skorzystać. Trzeba więc było chyba trochę inaczej pokierować rozmowami. A co do kadry: kto wysyła powołania jeśli nie selekcjoner? Zawodnicy Wisły Kraków przygotowują się do walki o Ligę Mistrzów, ale skąd tylu piłkarzy z Lecha Poznań? Czy oni są najlepsi w lidze? Owszem, zdobyli Puchar Polski i Superpuchar, ale ta liczba poraża...

Janas jest związany z Wielkopolską. Może ten wyjazd jest nagrodą za wspomniane przez pana sukcesy?


Nie chcę wdawać się w takie rozważania. Skończmy na tym, że mam wątpliwości, czy akurat lechici powinni być siłą napędową tej grupy, która pojechała do USA.

Niektórzy mówią jednak, że jesteśmy kwita, bo Amerykanom nie pasował termin marcowy?


Rzeczywiście tak pewnie było, ale oni nas potraktowali poważnie. Na tyle, że wygrali w Płocku z Polską i przerwali nam serię meczów bez porażki.

Może w rewanżu trzeba było wysłać zespół pod nazwą Reprezentacja Ligi?


Może i tak, ale przypuszczam, że Amerykanie nigdy by się na to nie zgodzili, bo podpisując umowę na dwa mecze było tam określenie "reprezentacja kraju". Niestety, wyjeżdżając z takim zespołem psujemy sobie wizerunek i renomę kadry narodowej. Zresztą to pewnie początek kłopotów, powiem tylko tyle, że ja temu zespołowi nie zazdroszczę tego, co czeka ich po przegranym meczu. A o korzystny wynik będzie naprawdę ciężko, bo ekipa USA to już poważna firma.

Co pan ma na myśli mówiąc o kłopotach?


Byłem już w Stanach wiele razy i poznałem Polonię Amerykańską. To przemili ludzie, niezwykle uczynni, ale chcą by ich traktować serio, a przede wszystkim chcą, by przyjeżdżające tam polskie zespoły wygrywały, bo wtedy mieszkającym tam rodakom po prostu rosną skrzydła.

Nie zawsze można jednak wygrywać.


To prawda, na tym polega zresztą sport. Ale ja od czwartku odbieram telefony z Chicago z pytaniami: co to za drużyna od was przylatuje, dlaczego nie ma tego i tamtego, a kto to jest ten i tamten. Po prostu Polonusi mogą się poczuć zlekceważeni.

Mogą nie zorganizować Janasowi i piłkarzom bankietu po meczu?


Bankiety to inna sprawa. Jeśli mecz zakończy się porażką, wtedy atmosfera zrobi się nieciekawa. Nie chciałbym słyszeć, co będzie się w polskich środowiskach mówiło o Janasie, piłkarzach, a przede wszystkim PZPN, będą przeklinać i myślę, że pewne mosty mogą zostać spalone.

Pan nigdy nie musiał prowadzić kadry w sytuacji, w której mecz nie miał sensu?


Oj, musiałem, musiałem. To były czasy, gdy o wszystkim decydował Komitet Centralny PZPR. Jak jeden sekretarz pogadał z drugim z bratniego, jak się to mówiło, demoluda, to nam ustalali mecze. Tak było na przykład w 1974 roku. W lipcu zdobyliśmy trzecie miejsce na mistrzostwach świata, a w październiku, gdy piłkarze mieli dość gry, kazano nam rozegrać mecz z NRD. I to w czasach, gdy chcieli z nami spotykać się wszyscy, cała czołówka, bo przecież byliśmy mocni. Zwołałem zespół i zagraliśmy, przegrywając w Warszawie 1:3.

Co pan wtedy przed meczem powiedział piłkarzom?


Nic im nie powiedziałem. Oni wiedzieli, że są reprezentantami kraju, że muszą grać. Zresztą dlatego też nie mogłem sobie pozwolić na powołanie drugiego czy trzeciego garnituru, bo reprezentacja to reprezentacja. A poza tym gdybym tak zrobił to ci sekretarze pogniewali by się na siebie, a i tak wszystko skupiłoby się na PZPN. Takie to były czasy...

NaszeMiasto.pl

 
Projekt graficzny Positive Design Przemysław Półtorak.
Opieka Krzysztof Baryła.
Wszelkie prawa zastrzeżone 2007 r.