Piłka jest okrągła a bramki są dwie.

>> Strona główna

SYLWETKA

>> Dziecięce lata
>> Grać? Nie grać?
>> Powojenne lata
>> Trener Orłów
>> Nowe Wyzwania
>> Czasy wielkich zmian
>> Ambasador futbolu
>> Ostatni mecz

POSCRIPTUM

>> Wydarzenia
>> im. Kazimierza Górskiego
>> Księgarnia
>> Linki

W NASZYCH OCZACH

>> Fotografie

>> Wywiady
>> Artykuły

>> Księga gości

>> Kontakt

 


Piłka to moja pasja

sobota, 17 lipca 2004

Rozmowa z Kazimierzem Górskim, legendarnym trenerem polskiej reprezentacji w piłce nożnej


Kto z nas pamięta okres w naszym w sporcie, w którym rywale mówili "mamy pecha trafiliśmy na Polaków". Dziś trudno uwierzyć, ale były takie czasy. Wiążą się ze złotym okresem polskiej reprezentacji w piłce nożnej, która brylowała na światowych boiskach wywalczając w Monachium (1972 r.) złoty medal olimpijski, a dwa lata później (również w Niemczech) zdobyła brązowy medal mistrzostw świata. Wśród pokonanych znalazła się m. in. słynna Brazylia. Polska została powszechnie uznana za jedną z największych rewelacji Mundialu. Międzynarodowe grono ekspertów szczególnie wysoko oceniło ofensywny, widowiskowy sposób gry biało - czerwonych. Mówiono o radosnym futbolu. Odbiegał on znacznie od przyjętych szablonów i schematów, porywał zwykłych widzów i najwyższej rangi ekspertów.




Gwiazdami mistrzostw byli: Kazimierz Deyna (kapitan zespołu), Grzegorz Lato, Robert Gadocha, Andrzej Szarmach. O tak wspaniałej grze i wielkich zwycięstwach można tylko marzyć przez dziesiątki lat.
Okres ten jest nierozerwalnie związany jest z osobą Kazimierza Górskiego. Charyzmatyczny trener ma wielki wkład w niewyobrażalne (dziś) sukcesy drużyny narodowej. Jego szczęście polegało głównie na tym, że posiadał odwagę ryzyka i nie bał się wprowadzać do drużyny nowych zawodników. Przeszedł przez wszystkie szczeble zawodowej kariery. Pracował w klubie, opiekował się reprezentacją juniorów, następnie drużyną młodzieżową, by wreszcie w 1971 r. zostać selekcjonerem drużyny narodowej. W jego dorobku są złoty i srebrny medal olimpijski oraz brązowy medal mistrzostw świata. Pod Jego wodzą drużyna rozegrała 52. spotkania międzynarodowe wygrywając 34., remisując 9., przegrywając 9. Bilans bramkowy: 108:40.


W młodości Kazimierz Górski grał w RKS Lwów, Spartaku Lwów, a po wojnie w warszawskiej Legii.
Niedawno w uznaniu zasług tego wybitnego trenera, Akademia Wychowania Fizycznego w Gdańsku uhonorowała Go doktoratem honoris causa. Takiego zaszczytu nie dostąpił żaden inny polski szkoleniowiec. W czasie uroczystości Pan Kazimierz zacytował Alberta Camusa "Wszystko, co wiem o moralności i wartości człowieka zawdzięczam grze w piłkę". Cytat ten wspaniale pasuje do osoby K. Górskiego. Ci, którzy grali pod Jego okiem i otarli się o Niego na swojej życiowej drodze, mogą zaświadczyć, że jest człowiekiem niezwykłym. Przypomnienie o zaletach Pana Kazimierza jest szczególnie istotne dzisiaj. Składa się na to kilka przyczyn. To właśnie polski trener odniósł z reprezentacją największe, historyczne sukcesy; odniósł je człowiek, który stronił od intryg; wygrał cechami charakteru, które dzisiaj nie mają najwyższych notowań, a niekiedy są w pogardzie. Filozofia życiowa laureata jest tak pouczająca jak wartość sukcesów, które odnosił. Wyróżnienie wielkiego trenera jest więc hołdem dla osiągnięć polskiej i rodzimej myśli szkoleniowej.

. Ostatnio został Pan doktorem honoris causa. Wcześniej skończył Pan studia jakby w ukryciu.


- Studia to była moja sprawa. Chciałem poszerzyć swoją wiedzę i dlatego się zdecydowałem na naukę. Wszyscy znali mnie jako trenera, a nie magistra. Na uzupełnienie wykształcenia namówił mnie rektor AWF we Wrocławiu prof. Jonkisz.


. Do Wrocławia dojeżdżał Pan z Grecji...


- Rzeczywiście na zajęcia przyjeżdżałem z Grecji, gdzie trenowałem
Panathinaikos i Olimpiakos. Miałem indywidualny tok nauczania. Zdawałem trzy egzaminy w roku.


. Piłkę zaczął Pan kopać w RKS Lwów, bo podobno tuż obok domu, w którym Pan mieszkał był stadion.


- To nie był stadion, a raczej dwa place do gry. Dookoła biegła bieżnia rowerowa - 800 metrowa. Z domu na ten obiekt szedłem polami pięć minut. Ostatnio gdy byłem we Lwowie okazało się, że wszystko uległo zmianie. Tam gdzie mieszkałem stoi obecnie budynek Technikum Rolniczego. Boiska zostały, ale są inaczej usytuowane.


. Rodzice popierali Pana ciągoty sportowe? Nie zaniedbywał pan szkoły?


- Nie przeszkadzali. Większe zainteresowanie wykazali, gdy zacząłem grać w lidze okręgowej. Po meczach, w bramie mojego domu koledzy pucowali buty doprowadzając je do używalności. Nie było wtedy specjalnego obuwia sportowego.


. Miał Pan jako młody człowiek jakieś sukcesiki sportowe?


- Gdy miałem 16 lat zagrałem w lidze okręgowej. Jest to odpowiednik naszej II ligi. Z okręgówki awansowało się do I ligi. Byłem z postury filigranowym zawodnikiem. Z tej racji miałem przezwisko "sarenka". Przydomek był o tyle konieczny, iż uczącej się młodzieży nie wolno było należeć do klubu. Przyłapany delikwent wylatywał ze szkoły. Późniejszy reprezentant Polski Matyjas grywał pod pseudonimem "myszka".


. Jak potoczyła się Pana dalsza kariera?


- Po wybuchu wojny mniejsze kluby przestały istnieć. Namówiono mnie bym przeszedł do Spartaka Lwów. Po wojnie grałem w Legii Warszawa. To tak w największym skrócie.


. Pana najlepszy mecz w karierze piłkarskiej.


- Nie mogłem za bardzo rozwinąć skrzydeł, bowiem jako 25 - latek złapałem kontuzje kolana. Dziś bym ją spokojnie wyleczył. Wtedy medycyna sportowa była w powijakach. Ale grałem. Najlepszy mecz rozegrałem w barwach Legii (1948 r.) w spotkaniu z Ruchem Chorzów. Strzeliłem rywalom trzy gole. Mojej formie dziwił się nawet lekarz, który wcześniej operował kolano. Wcześniej bałem się czy będę normalnie chodził.


. Panie trenerze "pogdybajmy". Czy była szansa na złoto podczas tego pamiętnego Mundialu w Niemczech? Niektórzy są zdania, że gdyby mecz z RFN odbył się w normalnych warunkach, a nie w błocie to byśmy wygrali. W tamtych czasach byliśmy najlepsi.


- Na licznych spotkaniach wraca pytanie: dlaczego zgodziliśmy się grać w tak anormalnych warunkach? Odpowiadam: to nie my decydowaliśmy tylko sędzia, który był naciskany przez przewodniczącego FIFA, Anglika Rausa i szefa komitetu organizacyjnego Mundialu Niemca, Neugebaura. Mecz musiał się odbyć gdyż na stadion przybyło 70 tys. kibiców, nie tylko z Niemiec, telewizja zarezerwowała czas antenowy i w razie odwołania meczu organizator płaciłby karę.


. Czy jest Pan hazardzistą? W najważniejszych meczach stawiał Pan na młodość. Przykład Władka Żmudy potwierdza tę tezę. Nie bał się Pan ryzykować?


- Zdarzało się, że chodziłem na wyścigi konne. Obstawiałem, zresztą małe stawki raczej intuicyjnie. Wybierałem konie, które mi się podobały. Grałem dla zabawy. Wracając do piłki. Trener, który boi się przegrać powinien zrezygnować z zawodu. Szkoleniowiec musi czasem ryzykować. Niekiedy wbrew logice. Miałem kilka takich sytuacji. Podobnie było w Władkiem Żmudą. Na Wembley grał Mirek Bulzacki, a na MŚ jednak postawiłem na Żmudę, który stał się gwiazdą i "zaliczył" jako jeden z nielicznych cztery Mundiale. A więc przez 16 lat musiał być w dobrej formie.


. W Pana drużynie grało wiele znakomitości: Kazimierz Deyna, Andrzej Szarmach, Grzegorz Lato, Robert Gadocha. Światowej kariery jednak nie zrobili, a powinni. Dlaczego tak się stało?


- Po MŚ chętnych do kupienia całej polskiej drużyny było wielu.
Niestety były to czasy nie pozwalające naszym sportowcom na wyjazd za granicę przed trzydziestką. Żałuję, że swojej szansy nie wykorzystał Włodek Lubański. Złapał groźną kontuzję w meczu z Anglią w Chorzowie, który wygraliśmy 2:0. Potem przeszedł dwie operacje i nie mógł pojechać na MŚ. Nie zobaczył go więc świat. A miał wielki talent. Na Mundialu Włodka zastąpił Andrzej Szarmach.
Tak przy okazji o mojej taktyce. Na Wembley stosowałem system 2x3. Domarski na środku, na prawym Lato, a z tyłu Kasperczak. Trójka Stali Mielec. Po lewej stronie była druga trójka: Gadocha, Deyna, Ćmikiewicz. Trójka z Legii. Budowałem więc drużynę trójkową. Obie trójki znały się jak "łyse konie".


. Obserwuje Pan mecze piłkarskie od lat. Proszę wskazać najlepszego piłkarza jakiego Pan widział.


- Chodzę na mecze, oglądam w TV co się da. Porównuję jak grają tam, a jak u nas. Widać niestety szaloną różnicę na naszą niekorzyść. Choć zdarzają się wyjątki jak choćby zwycięstwo w dwumeczu Dyskoboli nad słynnym Manchesterem City, gdzie jeden Anelka "załatwia" całoroczny budżet polskiego klubu. Ale wracając do pytania. Wszystko zależy od przyjętych kryteriów. Dla mnie najlepszym polskim piłkarzem był Włodek Lubański. Był napastnikiem z charyzmą.


. Jakie cechy powinien posiadać piłkarz ideał, pańskim zdaniem.


- Najwszechstronniejszym piłkarzem był Di Stefano, zawodnik Realu Madryt i reprezentacji Hiszpanii. Gracz kompletny. On "robił grę", strzelał bramki. Wspaniały technik.


. Co decyduje o klasie drużyny?


- Dwie gwiazdy i dziewięciu świetnych rzemieślników, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Jedenastu wybitnych indywidualności nie tworzy zespołu.


. Najlepszy mecz zespołu, którego był Pan trenerem?


- Takich spotkań było kilka. Bodaj najważniejsze odbyło się na Wembley. Otworzyło nam furtkę na stadiony świata. Kolejne to: Polska - Holnadia w Chorzowie, wygrane tylko 4:1 oraz spotkanie ze Związkiem Radzieckim na igrzyskach w 1972 r. Wygraliśmy, po dramatycznym meczu 2:1. Powtórzyć Wembley tak chciałoby się powiedzieć po losowaniu grup eliminacyjnych Mundialu 2006, który odbędzie się nomen omen w Niemczech. Trafiliśmy znów na Anglię. Ale i z nią można wygrać, czego serdecznie życzę polskiej reprezentacji i jej trenerowi Pawłowi Janasowi.


. Nie uciekniemy od tego pytania. Dlaczego Kazimierz Górski potrafił mieć wyniki z drużyną narodową na miarę aspiracji kibiców, a inni polscy trenerzy nie? Nie jest Pan przecież cudotwórcą?


- Trener musi być odważny, doświadczony i posiadać wiedzę. Nic do tego nie ma szczęście. Twierdzę, że szczęście można mieć grając na loterii. Ja nie wyskoczyłem z kapelusza. Zaczynałem od juniorów, potem trenowałem młodzieżówkę. Po tych doświadczeniach, okrzepły w boju zająłem się kadrą narodową. W ciągu ośmiu lat pracy z reprezentacją zdobyłem złoto i srebro olimpijskie oraz brązowy medal na MŚ. Zajmowałem się kadrą od a do z. Znałem swoich wybrańców. Udało mi się stworzyć rodzinną atmosferę.
A wiadomo zgoda buduje. Celem nr 1 nas wszystkich były sukcesy sportowe,
a nie finansowe. Tzw. szmal nie odgrywał w najmniejszym stopniu takiej roli jak dziś. Podstawowym błędem jest robienie u nas, na siłę zawodowstwa. Biedne kluby, a takich jest większość nie mogą się wywiązać z umów podpisanych z piłkarzami. I konflikty gotowe. Każdy nawet słaby piłkarz wyciąga rękę po pieniądze. Gdy ich nie dostanie szuka gdzie indziej. Nic nie jest ważne prócz kasy. A przecież gdyby decydowały pieniądze, a nie umiejętności zespołu mistrzem świata byłby ... Kuwejt lub Arabia Saudyjska.


. Pana podopieczny, a dziś znany trener Henryk Kasperczak twierdzi, że w Polsce brak systemu.


- Rozumiem, że chodzi o system szkolenia. Rzeczywiście juniorów i młodzieżówkę mamy na dobrym poziomie. Gdzie więc leży przyczyna, że leją naszych seniorów? Myślę, że w szkoleniu i organizacji. Do tego dochodzi presja wyniku. Trener jest rozliczany z rezultatów. Gdy są słabe wylatuje. Do zespołu wystawia doświadczonych zawodników, którzy gwarantują pozytywny wynik. Trener nie jest więc zainteresowany w podnoszeniu umiejętności utalentowanych młodych piłkarzy. A oni przecież muszą grać, nabierać doświadczenia. I to jest błędne koło.


. We Francji, która jest potęgą piłkarską nie gubi się talentów. W Polsce głośno jest tylko o talentach zmarnowanych.


- Czy to taka wielka filozofia pojechać do Francji, Anglii, Niemiec czy Hiszpanii i podpatrzeć ich system? Skopiujmy ich wypróbowane wzorce, przenosząc je na nasz grunt.


. Stadiony piłkarskie też nie są przepełnione. Kibicem być coraz trudniej. Na stadionach biją...


- W Anglii nie biją. Kibice robiący zadymy ponoszą surowe konsekwencje. Im
się to po prostu nie kalkuluje.


. Panie trenerze, Grecja, w której przyszłym roku odbędą się Igrzyska Olimpijskie, niestety nie wystąpią w nich Polscy piłkarze po sromotnej porażce z Białorusią to Pana druga ojczyzna. Jak Pan tam trafił? Warto było wyjeżdżać?


- Zadecydował przypadek. Moją skromną osobą zainteresował się prezes znanego klubu greckiego Panathinaikos. Informację, że jestem do "wzięcia" przekazał prezesowi zaprzyjaźniony z nim grecki dziennikarz, który obserwował moje pożegnanie z reprezentacją po meczy Polska - Cypr. Panathinaikos na gwałt szukał trenera. Brazylijski szkoleniowiec Greków przegrał z drużyną kolejno pięć spotkań i został zwolniony. Fanatyczni kibice próbowali nawet podpalić dom trenera. Ja akurat wtedy na zaproszenie MKOl. prowadziłem kursy piłkarskie w Meksyku. Poprzez ambasadę grecką w Meksyku prezes Panathinaikosu skontaktował się ze mną proponując posadę trenera. Wyraziłem zgodę. Szef greckiego klubu przyjechał do Polski i załatwił wszelkie formalności. Ja wystosowałem odpowiednie podanie do władz sportowych, które nie sprzeciwiły się mojej decyzji. Tak znalazłem się w Grecji. W ciągu ośmiu lat prowadziłem trzy kluby: Panathinaikos, Kastorię (sześć miesięcy) i Olimpiakos. Wywalczyłem z nimi pięć tytułów mistrzowskich i pięć Pucharów Grecji. W Grecji prezesem klubu zostaje biznesmen. W zarządach zasiadają ludzie o grubych portfelach, którzy wkładają do kasy klubu pokaźne sumy, a nie wyjmują. A małe i biedne kluby grające w I lidze na obcych boiskach np. Kastoria na obiekcie Panathinaikosu - na mecze przychodzi 40 tys. kibiców - dostają od gospodarza 50 procent wpływów za bilety. Dzięki takiej polityce małe i biedne kluby mogą egzystować.


. Czy Kazimierz Górski czuje się spełniony? Był Pan piłkarzem, trenerem, działaczem, prezesem PZPN. Ostatnio został Pan doktorem honoris causa.


- Piłka była i jest moją pasją. Przygoda, która zaczęła się w dzieciństwie
trwa nadal. Całe moje życie kręci się wokół piłki. I oby to trwało jak najdłużej.
Dziękuję za rozmowę

Przemysław Michalski
Serwis "Polska-Polacy"

 
Projekt graficzny Positive Design Przemysław Półtorak.
Opieka Krzysztof Baryła.
Wszelkie prawa zastrzeżone 2007 r.